Edinample Castle
Zamek Edinample, pięknie położony pomiędzy urokliwym jeziorem Earn i wartkim potokiem Ample, w cieniu potężnej góry Ben Vorlich, datowany jest koniec XVI wieku.
Przyjmuje on formę dość typowej wieży mieszkalno – obronnej ulokowanej na planie litery „Z”. Jej główny, prostokątny w rzucie blok, mierzy 13.1 na 8.2 metrów. Z kolei średnica przystających do jego narożników, północno – zachodniego i południowo wschodniego, okrągłych wież wynosi około 7 metrów. Mieści on również trzy główne kondygnacje, które zwieńcza podobnie mieszkalne poddasze.
W parterowej części centralnego bloku ulokowane zostały trzy, tradycyjnie przykryte kolebkowymi sklepieniami, pomieszczenia gospodarcze. Pełniły one odpowiednio funkcję kuchni, spiżarni i magazynu wina. Ten ostatni, posiada ponadto bezpośrednie połączenie z ulokowanym na pierwszym piętrze hallem. Kolejne typowo gospodarcze pomieszczenie mieści się również w parterowej części wieży północno – zachodniej. W dolnej części wieży południowo – wschodniej natomiast, znajduje się jedyne wejście do zamku. Wysoko ponad nim, w doskonałym stanie zachował się herbowy panel. Wśród jego licznych detali można między innymi dostrzec inicjały sir Colina Campbella of Gleorchy (zm. 1583). On też najprawdopodobniej rozpoczął budowę tego zamku. Jej ukończenie przypisuje się jednak jego synowi, sir Duncanowi Campbellowi of Glenorchy (ok. 1550 – 1631), 1-emu baronetowi Glenorchy.
Z położonego za wejściem niewielkiego przedsionka można było się dostać zarówno do parterowej części centralnego bloku, jak i dzięki spiralnym schodom, na jego pierwsze piętro. Na tym poziomie mieści się wspomniany już hall, najbardziej imponująca komnata Edinample. Dostęp dziennego światła zapewniało jej, aż sześć okien. Po dwa z nich skierowane zostały w stronę północną i południową. Pozostałe dwa okna zostały osadzone w ścianach wschodniej i zachodniej. Sporych rozmiarów kominek tej sali został natomiast ulokowany w centralnej części południowej ściany.
Na dwóch górnych kondygnacjach głównego bloku, jak i w wyższych partiach obydwu narożnych wież, znajdują się typowe mieszkalne komnaty. Większa część z nich wyposażona została zarówno w niewielkie kominki, jak i latryny. Z uwagi, że wspomniane wcześniej schody wieży południowo – wschodniej prowadzą jedynie do hallu, to komunikację pomiędzy tym poziomem, a górnymi kondygnacjami zapewniały dwa ciągi wąskich, spiralnych schodów. Osadzone zostały one na styku obydwu skrzydeł z centralnym blokiem. U szczytów dwóch pozostałych narożników głównego bloku, tj. południowo – zachodniego i północno – wschodniego umieszczone zostały ponadto, owalne w planie bartyzany.
W późniejszym czasie, najprawdopodobniej około roku 1790, w oparciu o południowo – wschodnią wieżę powstał również trzypiętrowy, mieszkalny aneks. Także w centralnej części ściany północnej ulokowana została wówczas jednopiętrowa, kwadratowa w planie, przybudówka. Ta, została jednak z czasem całkowicie rozebrana.
Najciekawszym elementem zamku Edinample jest z pewnością osadzony częściowo w grubości ściany południowo – wschodniej wieży, butelkowaty w kształcie loch. Jego pełna głębokość wynosi około 4.9 metrów, co również oznacza, że pozbawiony jest on jakiegokolwiek źródła naturalnego światła. Dostęp do niego jest natomiast możliwy jedynie przez wąski właz, w ulokowanej na pierwszym piętrze wspomnianej wieży, stróżówki.
Oryginalnie wokół wieży rozmieszczone były też liczne budynki gospodarcze. Niestety, żaden z nich nie przetrwał do współczesnych czasów.
Historia Edinample Castle
Ziemie na których pod koniec XVI wieku wybudowany został zamek Edinample stanowiły pierwotnie własność klanu MacGregor. Już od czasów króla Roberta I Bruce’a (1274 – 1329), sukcesywnie pozbawiani byli oni jednak swoich posiadłości, stając się w końcu jednym z najdzikszych szkockich klanów. Skonfliktowani z prawie wszystkimi swoimi sąsiadami, nieustannie kryjąc się wśród wzgórz, pozbawieni nawet własnej rodowej siedziby, sami zaczęli się wówczas określać jako „Dzieci Mgły”. Paradoksalnie, do ich ostatecznego upadku doprowadziło zwycięstwo w bitwie pod Glen Fruin, kiedy to dnia 9 lutego 1603 roku, pokonali znacznie liczniejsze oddziały klanu Colquhon. W efekcie, decyzją ówczesnego szkockiego monarchy Jamesa VI Stuarta (1566 – 1625), zostali także wyjęci spod prawa. Tracąc przy okazji wszystkie swoje pozostałe ziemie. Najbardziej skorzystali na tym członkowie klanu Campbell, którym w udziale przypadła większość tych skonfiskowanych ziem. Sama posiadłość Edinample została jednak przejęta przez Campbellów of Gleorchy nieco wcześniej, najprawdopodobniej pod koniec XVI wieku.
Niedługo później, naczelnik tego klanu, wspomniany wyżej sir Colin Campbell, 4-ty laird Glenorchy, rozpoczął w tym miejscu budowę nowego zamku. Nie jest przy tym wykluczone, że powstała ona na bazie znacznie starszej, również obronnej budowli MacGregorów. Do takiej hipotezy skłaniał się właśnie słynny szkocki historyk Nigel Tranter (1909 – 2000), który miał odkryć jej nikłe relikty we wschodniej części zachowanej wieży. Podobnych elementów nie odnaleźli jednak, egzaminujący Edinample pod koniec XIX wieku, szkoccy architekci David MacGibbon (1831 – 1902) i Thomas Ross (1829 – 1930).
Po śmierci sir Duncana w roku 1583, budowę zamku ukończył jego syn – sir Duncan Campbell, 5-ty laird Glenorchy. Był on nie tylko dość kontrowersyjną postacią (więcej informacji na jego temat można znaleźć przy okazji opisu zamku Achallader), ale i najwyraźniej wielkim miłośnikiem zamków. W ciągu całego swojego życia wybudował on lub zmodernizował, aż siedem tego typu budowli. Oprócz Edinample były to więc: wspomniany Achallader Castle, Loch Dochart Castle, Barcaldine Castle, przepięknie ulokowany Klichurn Castle, Finlarig Castle i wreszcie Balloch Castle (od XIX wieku noszący również nazwę Taymouth Castle). Nie dziwnym jest więc, że przez mu współczesnych był on często nazywany „Duncanem z [siedmiu] zamków”.
Edinample pozostał nieprzerwanie w użyciu, aż do lat 70-tych XX wieku. Przez większą część tego czasu stanowił też własność hrabiów i markizów Breadalbane, potomków sir Duncana Campbella. Następnie, na początku wspomnianego dziesięciolecia, został on jednak opuszczony i popadł w ruinę. W ciągu zaledwie kilku lat zawaliły się między innymi wszystkie jego dachy. Szczęśliwie, w roku 1985 ruiny te, z zamiarem ich odrestaurowania, wykupiła rodzina znanych architektów Groves – Raines. Sześć lat później (w roku 1991), przywrócony już do swej dawnej świetności Edinample Castle został przez nich sprzedany.
Zamek pełni funkcję prywatnej rezydencji, przez co podziwiać można go jedynie z odpowiedniej odległości.
Legendy
W VI wieku, ziemie na których ulokowany jest zamek Edinample, miały zostać (z niewiadomego powodu) przeklęte przez świętego Blane’a (St Blane, zm. 590). Od tej też pory, wszyscy ich kolejni mieszkańcy mieli skończyć w kompletnym bankructwie.
Inna lokalna opowieść wspomina szkockiego lorda, który z pobliskiego cmentarza zrabował kamienne płyty nagrobne. Miał one je następnie wykorzystać przy budowie swojego zamku. Świadkiem tej grabieży była jednak mieszkająca w pobliżu wiedźma. Ona też przepowiedziała lordowi, że za karę za swój niecny uczynek, przepije on cały swój majątek. Tak też rzeczywiście się stało.
Najciekawsza z miejscowych legend dotyczy jednak murarskiego mistrza odpowiedzialnego za budowę Edinample Castle. Mężczyzna ten, wbrew wyraźnym zaleceniom „Duncana z zamków”, zapomniał poprowadzić wokół szczytu całej tej budowli tzw. chodnika straży. Kiedy rozgniewany Campbell zażądał od niego wyjaśnień, ten odpowiedział, że nie jest to przecież żadnym problemem, gdyż wciąż bezpiecznie można spacerować po zamkowym dachu. Co gorsza, postanowił to również osobiście zademonstrować. Kiedy jednak tylko postawił na nim nogę, sir Duncan niespodziewanie go popchnął. Jak powszechnie wówczas wierzono, Campbell wykorzystał tą sytuację jedynie w celu uniknięcia zapłaty dla wykonaną dla niego pracę. Śmierć mężczyzny stanowiła przecież doskonałe rozwiązanie tej drażliwej tej dla niego kwestii. Od tej jednak pory, duch nieszczęśnika ma często przechadzać się po zamkowych dachach.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!
piekne to zdjecie!!! chce takie duze na sciane
Tak czy inaczej, za butelkę czekoladowego jabola mam go z głowy 😀
Pamiętam, niedawno odświeżałem, kapitalny film. A sam „refesor” może akcji całkowicie nie pamiętać 🙂
Daj spokój. Człowiek i tak jest skopany przez życie, a Ty mu jeszcze chcesz dodatkowych problemów przysparzać. Zresztą… pamiętasz „Prawo Bronxu”? Pada tam mądry tekst, (z pamięci cytuję) – „Muszę ścignąć tego dupka, jest mi winien 20 baksów – A lubisz go chociaż? – No co ty? Skąd! – To mu odpuść. Za 20 baksów masz gościa z głowy na dobre” 🙂
Masz okazję go najść z tego powodu 🙂
Taa, stary sęp… do dzisiaj jest mi winien czekoladową nalewkę 😀
oj tam, to była intelektualna podpucha wyleniałego lwa morskiego obliczona na solidarny podział trunków wysokoprocentowych 🙂 choć faktycznie znawcy kasty historyków twierdzą, że lubią i umieją pić w większości, co nie przeszkadza im w dobrym wykonywaniu swojej pracy
Może to co stwierdził Kaspar… „hmm, dobra pamięć, mocne wątroby… no, na historyków się nadajecie” 😀
No wiesz… coś w Nas zawsze było, co prawda do dzisiaj próbuję ustalić co… ale jednak 🙂
A Mistrz właśnie w nas wierzył… a że nieco na wyrost to inna sprawa. Może jednak, w swej niewątpliwej mądrości i mając pokaźny bagaż życiowych doświadczeń, coś jednak w nas zobaczył 😉
Niczym Lenin, obstawał za Nami jak za proletariatem! Tylko, że Lenin faktycznie wiedział jaki jest proletariat 🙂
Bo faktycznie był porządnym człowiekiem… „Proszę Pani, jestem profesorem historii i osobiście zaręczam Pani, że żaden z moich studentów by TEGO nie zrobił” 🙂
Stara gwardia UWM-u się niestety powoli wykrusza. Najpierw Szorc, teraz Sobczak. Ciężko będzie ich zastąpić.
Dobre epitafium… Nawet znany z radykalizmu Icek stwierdził o nim: „Komunista… ale porządny człowiek!”
Przykro. „Mistrzu”, był bardzo zacnym człowiekiem. Pamiętasz imprezę w „Czarnym Kocie”? – „Co teraz robię, kochanie? Ano jestem w haremie i dwie hurysy siedzą mi na kolanach… a tak naprawdę to piję w moimi studentami”.
8 sierpnia zmarł profesor Sobczak…
Fakt… robi się coraz bardziej ciekawie. Prawie jak zamek co to „podwójnie” był oblegany 😀
…nie nagie już miecze!
Pamiętaj, że Mazurzy to bitne „chopy som” 😉
„…te dwa nagie już miecze pomogli nam wygrać kolejne mecze” Piękne i nawet rymuje się 🙂
nie będzie tak źle, ale na bank warto gazetki klubowe wertować, bo można tam znaleźć same smakowitości… np. w gazetce Mazura napisano o Płomieniu: „…i nie chce mnie się pisać o płomiennej drużynie, która ciągle podbiera nam zawodników, a której nazwa za niedługo będzie się składać z samych nazw sponsorów” albo o powrocie doświadczonych weteranów do klubu ( chodzi o Golaka i Wierzbickiego ): „gdzie byli? co robili? nie wiem!!! ale ważne żeby te dwa nie nagie już miecze pomogli nam wygrać kolejne mecze” 🙂 Poezja retoryczna i językowa. I powiem, że faktycznie Golo z Wierzbą strzelili prawie 3/4 bramek i przywrócili IV ligę. A oprócz tego dobrze spisywał się Michał Łomaszewicz ( brat chrzestnej naszych łobuzów, licealista ), tutaj masz w tajmingu 7.35 jego gola na finiszu rundy http://www.youtube.com/watch?v=usMwzKa9Tm8
Ale to akurat było do przewidzenia. Tak to się właśnie kończy, gdy „potęgę” klubu buduje kasa i „widzi mi się” jednej osoby. Następna w kolejce jest paskiewiczowa Olimpia. A to z tej prostej przyczyny, że wspomniany dotychczasowy pasymski dobrodziej obraził się i zabrał swoje zabawki właśnie do Olsztynka. Wraz z kilkoma miejscowymi zawodnikami zresztą. Znając życie, to i tam wcześniej czy później dojdzie do konfliktu na linii „miejscowi” i „przyjezdni”.
Na koniec jeszcze ciekawostka. W ostatnim sparingu, Błękitni grając w dziesięciu zdołali pokonać GKS Szczytno… 9:2 🙂
Swoją drogą, ja tu załamuję ręce nad losem Błękitnych, a co mają ludzie ze Szczytna powiedzieć? MKS, klub z naprawdę ciekawą historią ostatecznie się rozpadł. W zamian autochtoni będą mieli GRAND DERBI B-klasy, mrożące krew w żyłach pojedynki rzeczonego GKS Szczytno z SKS-em Szczytno. Oj, zapłoną szaliki i kosy pójdą w ruch. Pół miasta fanatycy obydwu drużyn w puch obrócą 😀
Taa Mazur znowu w IV. Ale patrzę Błękitni jadą ich scenariuszem sprzed paru lat, niestety.
Tak, upaść pomogą, ale nie przegrać 🙂 Zdaje się, że Mazur znowu jest w IV lidze? Z kolei Błękitni spadli do okręgówki, a nawet gorzej… w ostatnich sparingach grali w 10-ciu. No i w napadzie mają 35-letniego wiceprezesa klubu. Wszystko się posypało.
Chyba czwartoligowi rywale Mazura sprzed dwóch sezonów o tym nie słyszeli 🙂 bo ten okręgówkowy epizod bardzo boli ultrasów …do dzisiaj
Żodnyj, taki żart niewczesny. Każdy przecież wie, że ludzi z Ełku nie da się pokonać 😀
Już obie klasyczne części ściągnąłem, bo sam chcę mieć!
P.S. O którego boksera z Ełku idzie? bo jakoś mam problemy z pamięcią
Będę! Jak „Wściekły byk”, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, a nawet jak sławetny bokser ełcki, co to walczyć chce dalej, choć już raz dostał bęcki.
Z tego co pamiętam, to ostatnio narobiliśmy trochę siary w Polhardzie. Daj wtedy na luz – Szefowo! 😀 Zaczynamy wtedy i kończymy u mnie.
Dzięki, ale nie rób sobie problemu. Można go obejrzeć na tych wszystkich darmowych stronach z filmami. Na pewno jest na „EKino” 😉
Walcz dzielnie jak dorsz w Mielnie ( co się dostał w smażalni na patelnię ) 🙂
No w Passenheimie będzie się działo, a w Polhardzie możemy zacząć 🙂
P.S. Jak złowię „człowieka zwanego koniem” na pendrive to Ci przywiozę, bo póki co mam tylko III cześć
Coś w tym jest, ale z drugiej strony… nasze ostatnie doświadczenia, mam tutaj na myśli „całodniową – polhardową” imprezę wskazują na coś zupełnie innego. Jeszcze Polska nie zginęła! Reasumując: ja bym jeszcze nie wywieszał białej flagi. Zresztą niedługo to sprawdzimy. Pasymski mikroklimat służy bowiem takim doświadczeniom.
Normalna w sumie sprawa z tymi gorzelniami. W Polsce jest podobnie. Te najlepsze „polskie” marki też przecież zostały przejęte przez obcy kapitał. Globalizacja się dzieje. Mimo wszystko, Szkoci potrafili utrzymać kilka naprawdę dobrych destylarni w swoich rękach. Dla przykładu, najbardziej popularną na świecie Glenfiddich, rewelacyjną Benromach, wspomnianą wyżej Balvenie czy Edradour, najmniejszą i ostatnią w której całość produkcji wykonuje się ręcznie. Kuffa, aż sobie chęci narobiłem 😀
„Człowieka zwanego koniem” oglądałem tak dawno temu, że praktycznie nic już nie pamiętam. Będę chyba musiał sobie to nieco odświeżyć.
Ale mam zapierdziel w tym tygodniu…
Nie założyli nowego, po prostu naładowałem swoją „komę” jak mawia dzisiejsza młodzież 🙂 Obawiam się, że po licznych obserwacjach mogę mówić za Nas: nie te lata! Oczywiście, jasne, są jednostki trzymające tzw. wysoki poziom, ale imć Paskiewicz do epoki tygodniowych maratonów multialkoholowych za kasę z niekupionej mąki dla cioci już raczej nie wróci. Towarzysz „wielki bęben” -jak sam go niegdyś ochrzciłeś- teraz już więcej je niż pije… a ofiara Targarjenówny dawno się już publicznie nie uzewnętrznił treścią żołądka… Że już przejdę do własnej osoby, która po prostu startowała z bardzo niskiego pułapu spożycia alkoholowego i nawet jeżeli teraz wypije coś więcej, to globalnie nie jest tego „wiele więcej”. No i shade… Oczywiście są dwaj tacy co zawsze najebani siedzą przy nocnych rodaków rozmowach do bladego świtu, bądź promiennego południa… a powyciągają takie „armaty psychologiczne”, że potem nie wiadomo czy ich bić, czy im tłumaczyć, czy może od razu dzwonić po policję, pogotowie i straż pożarną pfff no jeszcze jakieś anse maestro???
Co do destylarni to jest jasne, że tradycja tradycją, ale rządzi kasa i tak pradziad z dziadem i ojcem się trudzili, ulepszali, inwestowali głodując… a synek z wnuczkiem olali rodzinną tradycję, która w epoce konsumpcji jawiła im się raczej „pokoleniowym chomątem”. Szkoci i tak mają nieźle, bo mają „co ojebać” za funty, a przecież resentymentów rasowych nie mają więc co za różnica: Anglikowi, czy Francuzowi… mieli rację przewodnicy lorda Morgana z „człowieka zwanego koniem”, on nie zapłaci? zapłaci! najwyżej rodzinka sprzeda zamczycho 🙂
Jeszcze na temat whisky. Wczoraj czytałem ciekawy artykuł, o tym, ile lokalnych destylarni wciąż pozostaje własnością autochtonów. No i okazuje się, że na 103 wartych wspomnienia gorzelni, zaledwie 28 należy do Szkotów.
Większością zarządzają zatem Anglicy. Na dalszych miejscach są: Francuzi, Japończycy, Amerykanie i Hindusi. Reszta zysków płynie do RPA, Tajlandii, Szwecji, a nawet na Bermudy.
Jeden plus, że „przezroczyści” nie wtrącają się do tego biznesu 🙂
A to telefon Ci już założyli? 😉
No, jak wszystko dobrze pójdzie, to za miesiąc będziemy się byczyć na rodzimych Mazurach. Najwyższy czas. Destylarnie już zaliczone. Coś naprawdę bardzo fajnego i nietypowego zatem dowiozę. O ile celnicy nie pokrzyżują mi planów. Przy okazji, „już nie te lata”? Mów za siebie! 🙂
Co do związkowca, to przyznaję raz mu się udało. Do tej pory znajomi Szkoci z niedowierzaniem przyjmują opowieść o kolesiu, co to malta Balvenie coca – colą sprofanował. W każdym razie, raz mu taka akcja wystarczy. We wrześniu będzie się zachował jak dorosły człowiek, albo dostanie wino ogórkowo – grzuszkowe do picia. Nopasaran locuta, causa finita.
P.S. Dzisiaj dokładniej spenetrowałem Kazikową Narnię. Ibaneza niestety nie znalazłem. Szkoda, że wcześniej nie dałeś znać, bo przez dobrych parę miesięcy leżakował u niego Gibson Les Paul 😀
Tama dziękuje za pozdrowienia i także pozdrawia. Całą rodzinkę oczywiście… do czego zresztą i ja się dołączam.
ok, ok zadzwonimy do Pana!!! 🙂
za miesiąc zaczynacie urlop w kraju, więc pewnie okoliczne destylarnie przeżywają nopasaranowe wizyty 🙂 zbroić się po zęby nie musisz, bo już nie te lata 🙂 ale ziomkostwo ze studiów z chęcią skosztuje dobrej whisky, przy czym pracownik pionu administracyjnego IPNu w Allensteinie na bank zanieczyści ją colą 🙂
p.s. a tak przy okazji sprawdź czy u Kazika w szafie nie ma może gitary barytonowej Ibanez MMM1, która mu jest do niczego potrzebna 🙂 Pozdrawiaj Tamarę
Nie ma takiej opcji 🙂 Zdjęcie zostaje. Za dużo ono mnie kosztowało, bym z niego tak łatwo zrezygnował. Nawet sobie nie zdajesz sprawy wujek, jak było zimno, gdy je robiłem. Mało co mi gil do brody nie przymarzł.
Zresztą, jeśli ktoś jest na tyle „bystry”, by pomylić łajbę z zamkiem, to nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie mu podziękować i jednocześnie życzyć wielu cudownych doznań na forach miłośników telezakupów czy innej Lady Gagi.
Dobrze Ci z tym opierdalaniem się. Chociaż pewnie sobie na nie zasłużyłeś po całym tygodniu ciężkiej pracy. Ja powoli kończę 1-szą część „Nawałnicy”. A opierdzielać się będę jutro i we wtorek.
A propos legend, to ostatnio znalazłem fajną pozycję na ten temat. Zowie się to „Scottish Folk-Tales and Legends” autorstwa Barbary Ker Wilson. Ciekawa lektura. Najbardziej ciekawe, a zarazem najmniej spodziewane było natomiast miejsce, gdzie ją znalazłem… a mianowicie w Kazkowej szafie. Cuda normalnie 😀
dead pit „butelka” pewnie dla pijaków/nierobów 🙂 fajna legenda o fuszerce murarza i „godnej” zapłacie lorda, idealnie komponuje się z powszechnie znanym stereotypem szkockiego skąpstwa
opierdalam się na chacie w niedzielę… co prawda nie siedzę w majtkach ( co tygrysy lubią najbardziej ), ale dobrze mi. I zabieram się za kończenie I części „Tańca ze smokami”, bo grać na wieśle nie mogę ( Iza śpi w dużym pokoju, a Marysia w sypialni ). Pozdrowienia z Ełku
zmień chłopie tytułową focie, bo lud gotowy pomyśleć, że to pływający zamek 🙂